Podobne „dwójmyślenie” zachodzi w przypadku roli osoby fotografowanej. Na pytanie: „Jak należy się zachowywać będąc fotografowanym?” – prawie wszyscy odpowiedzieli: „naturalnie”, „normalnie”. Czasami jednak ich doprecyzowane odpowiedzi wskazywały, że nie wszyscy tak się zachowują. Respondenci mówili: „Naturalnie, a nie, jak kobiety na plaży – jak jest zdjęcie, to się malują” [FZA] lub „Nie stroić min i nie puszyć się” [KZA], „Unikam pozowanych zdjęć. Nie każę ładnie usiąść dziewczynkom” [MZA] czy „Nie ustawiać się, jak to mówią: ‘do fotografii’ ” [STP].
„Naturalność” oznaczałaby więc brak pozy, zachowanie takie, jak bez fotografa. Nie trzeba jednak być badaczem fotografii, by zauważyć, że owa naturalność także bywa efektem bardziej lub mniej uświadamianych starań. Jeden z respondentów [ART] opowiadał mi, że w trakcie wykonywania zdjęcia wydawało mu się, że zachowuje się naturalnie, ale później stwierdził, że się tej naturalności nauczył. Jak to ujęła Beloff Halla, jakkolwiek celem fotografii osobistej jest naturalizm, tak naprawdę chcemy kombinacji nas samych i bajki o nas. Halla przytacza słowa Sontag, według której jest w dobrym tonie udawać, że nie wiemy o obecności fotografa, i słowa profesjonalistki Eve Arnold, mówiącej o towarzyszącej pozowaniu „wystudiowanej niestudyjności” i „samoświadomej nieświadomości” (Halla 1985: 183; por. Barthes 1995: 20-21).
Pozy i miny towarzyszące pierwszym fotografiom były obowiązkowo poważne. Z jednej strony wynikało to z techniki wymagającej długiego unieruchomienia modela, nie bez znaczenia była tradycja malarska i mała częstotliwość korzystania z fotografii powodująca poważne jej traktowanie. Obecnie zmiany w technice umożliwiają fotografowanie prawie każdej sytuacji i prawie przez każdego, nie ma więc technicznego wymogu „sztywności”, a wykonanie zdjęcia straciło wiele ze swojej oficjalności. Ważne jednak są i przemiany społeczne, które sprawiły, że otwartość jest bardziej ceniona od skrytości, szczerość od skromności, wyrażanie zadowolenia od powściągliwości. Różnicę między podejściem starym a nowym najlepiej widać w przypadku fotografii polityków Rosji i USA. „Dla Rosjan – pisze podejmujący ten problem Kevin Murray – uśmiech wskazuje na upośledzenie umysłowe, chyba że odpowiada na usprawiedliwiający go kontekst: uśmiecha się na widok znajomego, nie obcego”. Sprawia to, że politycy rosyjscy są zawsze poważni. Polityk amerykański doskonale natomiast zdaje sobie sprawę z tego, że wyborcy wymagają od niego luzu, otwartości i, przede wszystkim, uśmiechu (www.kitezh.com/texts/smile.htm).
W fotografii domowej panuje model amerykański. Nie oznacza on jednak, w przeciwieństwie do tradycyjnej fotografii studyjnej, że obecnie możemy się zachowywać przed aparatem tak, jak chcemy. Słusznie bowiem zauważa Halla, że smutek, żal czy gniew nie mieszczą się w palecie akceptowalnych zachowań osoby fotografowanej (Halla 1985: 211; por.: Williams 1997; Reiekvam 2003). Z drugiej strony uśmiech i wyrażanie radości są nie tylko akceptowalne, ale wręcz wymagane. Szczególnie od dzieci oczekuje się przestrzegania „reguły uśmiechu”. Warto natomiast pamiętać, że nie obowiązywała ona ich w początkach fotografii (Halla 1985: 215).
Ograniczając więc zakres fotografowalnych (i fotografowanych) sytuacji i sposobów ich rejestracji wykluczamy z fotografii to, co nie zaświadcza o naszym szczęściu, sukcesie lub wyjątkowości. Jeżeli jednak coś takiego się nam trafi, pozostaje jeszcze edycja, czyli selekcja zdjęć do albumu. Dostają się tam zdjęcia najlepszej jakości, przedstawiające najważniejsze i najłatwiejsze do rozpoznania uroczystości i momenty. Zdjęcia nieostre, uznane za nieważne bądź zbyt nieczytelne dla obcych (co czasami oznacza – zbyt intymne) są bądź wyrzucane, bądź chowane w inne miejsca (np. w pudełka po butach). W tym momencie zaobserwować można pewną ciekawą zależność. Jakkolwiek fotografią zajmują się przeważnie mężczyźni (zasada to obowiązuje głównie na polu fotografii amatorskiej), to wybieranie zdjęć do albumu i dbanie o niego jest raczej domeną kobiet (Williams 1997; por. też Bourdieu 1990a: 40). W pewnym stopniu można to tłumaczyć pokrewieństwem fotografii do „męskiego” majsterkowania, a dbanie o album do przypisanego kobiecie podtrzymywania ogniska domowego [29].
To, co o sobie pamiętamy (i co chcemy sobie przypomnieć) wyznacza to, kim jesteśmy. Patrzenie na zdjęcie jest jedną z nielicznych sposobności w życiu człowieka, kiedy może on uwolnić się z więzów swojej ułomnej i podatnej na reinterpretacje pamięci i spojrzeć na siebie z dystansu. Czy też mógłby, gdyby nie fakt, że dystans ten jest minimalizowany w trakcie wykonywania i edycji zdjęcia poprzez jak największe przybliżenie naszego wizerunku do wymarzonej postaci.
W tym miejscu warto wspomnieć o miejscu fotografii w ciągłych reinterpretacjach naszej przeszłości. Peter L. Berger w ciekawy sposób opisuje mechanizm alternacji biografii. Stwierdza, że zdrowy rozsądek każe widzieć życie jako szereg następujących po sobie wydarzeń tworzących biografię. Umiejętność poprawnego wybrania najważniejszych punktów tej biografii łączona jest z dojrzałością. Jako socjolog Berger podkreśla jednak, że żadna perspektywa nie ma epistemologicznej wyższości nad inną i nie da się ustalić „jedynie słusznej” tożsamości człowieka. Jej cechą jest bowiem to, że jest ona zmienna i poddawana ciągłym reinterpretacjom (1997: 57-60).
Intuicja podpowiada, że zdjęcia uniemożliwiają zbyt częste dokonywanie alternacji. Skoro bowiem w dużej mierze oparliśmy swoją pamięć na zdjęciach (a nawet mówimy o nich: „część życia”, „wspomnienia”, „przeżycia”), to później trudno będzie w niej coś zmienić. Można oczywiście na te zdjęcia patrzeć z innej perspektywy (np. jako na błędy młodości), nie można jednak zaprzeczyć wydarzeniom przez nie przedstawianym (chyba że alternacja polega m.in. na zanegowaniu rzeczy tak dla potocznego myślenia oczywistej, jak prawdomówność fotografii). Okazuje się jednak, że i z tym problemem można sobie poradzić. Nowe życie oznacza bowiem nowy album ze zdjęciami. Album, z którego znikają te zdjęcia (np. zdjęcia byłej żony – por. Hirsch 1981: 12-13), które przypominałyby o życiu przed zmianą, a na ich miejsce pojawiają się nowe, zaświadczające o nowej tożsamości. Swoją drogą badanie takiej dynamiki albumu fotograficznego mogłoby być bardzo dobrą metodą do zastosowania na gruncie psychologii i socjologii [30].
Bourdieu, opierając się na Durkheimowskiej koncepcji solidarności mechanicznej i organicznej, stwierdza, że robienie i posiadanie zdjęć zaspokaja towarzyszącą współczesnemu mieszczaninowi potrzebę różnienia się od innych, równocześnie wzmacniając integrację wewnątrz grupy rodzinnej (1990a: 19-72). Różnić się to we współczesnym świecie istnieć, więc fotografia ze swoim potencjałem dowodzenia prawdy jest niezastąpiona w konstruowaniu, komunikowaniu i terapeutycznym użyciu twierdzeń składających się na naszą tożsamość.
Po lekturze Bourdieu, Sławomir Magala pisze:
Bourdieu uważa, że pewne ustalone sposoby rejestracji fotograficznej – na przykład zdjęcia dotyczące tak zwanych ważnych uroczystości w życiu człowieka – to jakby nieocenione socjogramy, czyli sprawozdania ze społecznej samooceny. Ludzie chcą, aby widziano ich takimi, jakimi chcą się wydawać. Robimy sobie zdjęcia przy okazji pierwszej komunii, bo jesteśmy porządnymi katolikami; robimy je podczas ślubu, bo chcemy pełnić role społeczne przewidziane dla dorosłych istot płciowych. Zaś przy wręczaniu dyplomów uniwersyteckich na znak, że należymy do wykształconej inteligencji. Robiąc sobie zdjęcie przekazujemy zatem uzbrojonemu oku socjologa nieocenioną informację o tym, co cenimy, i jak chcielibyśmy, aby ceniono nas [31]. Nie chodzi tu o zdjęcia artystyczne, a tylko o masowe i typowe (Magala 2000: 45; por. też: Williams 1997).
Doprecyzowując, na fotografiach albumowych zawarte są informacje na temat statusu, odgrywanych ról i grup społecznych, do których należymy.
Najprostszym sposobem podkreślania swojego statusu są obecnie zdjęcia wakacyjne. Robienie zdjęć na wycieczkach oraz, w pewnym sensie, same wycieczki są swego rodzaju potlaczem. Męczymy się zwiedzając różne miejsca lub wchodząc na szczyty, wydajemy pieniądze na restauracje i hotele, cierpimy niewygody podróży i pracujemy pstrykając zdjęcia w dużej mierze po to, by później móc powiedzieć: „stać mnie na to”. Przyjemność z tego stwierdzenia jest oczywiście większa, gdy nie mówimy go samym sobie. Jako że w naszym społeczeństwie nadal jest w cenie skromność, z pomocą przychodzą zdjęcia. Oglądając je, można bez narażenia się na złą opinię rozpocząć opowieść o swoich wojażach. Zresztą fotograficzne trofea turystyczne nie są jedynymi sposobami, za pomocą których możemy informować otoczenie o swoich sukcesach. Fotografowane są nowe domy i mieszkania, samochody itp.
Za pomocą fotografii chwalimy się jednak nie tylko prestiżem materialnym. Tak jak dla moich rozmówców pierwszymi okazjami, z którymi kojarzyły się zdjęcia były wakacje, śluby, komunie i, dla niektórych, pogrzeby, tak piszący o „domowym pstrykaniu” Amerykanie na istotnym miejscu zawsze wymieniają rozdawanie dyplomów szkoły średniej. Wystarczy się przyjrzeć zachowaniu publiczności na różnych oficjalnych spotkaniach, by stwierdzić, że i w Polsce fotografuje się momenty otrzymywania nagród, dyplomów czy świadectw, ogólnie rzecz biorąc – momenty poświadczające naszą wartość społeczną. Rola takich zdjęć jest podobna do roli medali czy dyplomów, podobnie jednak jak za nieskromne uznawane jest opowiadanie bez powodu o odbytych podróżach, tak też noszenie orderów, medali czy wywieszenie na ścianie dyplomu ukończenia studiów nie należy do zachowań pochwalanych. Żeby więc zakomunikować otoczeniu swoją wartość, pokazujemy mu swoje zdjęcia. Nie chodzi jednak tylko o otoczenie. I my sami mało mamy w życiu codziennym okazji do pamiętania o sukcesach przeszłości – otrzymanego medalu czy świadectwa nie widzą nie tylko znajomi. Wydaje się, że samotne oglądanie zdjęć nie jest traktowane jak megalomania czy egocentryzm (bez widocznego wstydu przyznała mi się do tego większość badanych), a tak mogłoby być potraktowane zaglądanie – „żeby poprawić sobie nastrój” (oddające sens wielu wypowiedzi moich rozmówców wyrażenie jednej z respondentek [KZA] na temat samotnego oglądania zdjęć) – do pudełka z medalami, nagrodami i innymi dowodami uznania.
Połączone z przekazywaniem informacji na temat swojego statusu jest informowanie na temat ról społecznych, które odgrywamy. Wiele zdjęć do użytku prywatnego jest wykonywanych właśnie w tym celu. Mowa była już o rolach turysty czy osoby bawiącej się, które są wręcz współtworzone przez wykonywanie zdjęć. Tam, gdzie jest to możliwe, na przykład dzięki uniformowi czy wykorzystanemu jako znaczące tło budynkowi, zdjęcia informują o profesji fotografowanej osoby. Zdjęcia informują innych, a danej osobie przypominają, kim jest w wolnym czasie (np.: wędkarzem, majsterkowiczem, piłkarzem lub działkowiczem). Kiedy indziej informują o jej stosunku do religii.
Na koniec tego fragmentu pragnę się zająć kwestią niechęci do bycia fotografowanym. Pytałem swoich respondentów o opinie na ten temat. Większość osób nie odczuwała tej niechęci, a u innych tłumaczyła to przekonaniem o własnej niefotogeniczności. Spotkałem się jednak z dwoma rozumieniami owej fotogeniczności. Reprezentant pierwszego z nich powiedział: „Może im się wydaje, że są ładni, a wychodzą brzydcy. Jak go natura stworzyła, tak wygląda” [FZA, podkr. – P. K.]. Mężczyzna ten jest naiwnym realistą krytykującym naiwność innych. Bardziej mi się jednak podoba inna wypowiedź (jak powyższa, także nieosamotniona): „Jestem gruba i wychodzę grubo. Jestem niefotogeniczna. Mam kuzynkę, która jest gruba i nie wychodzi grubo” [STP]. Ta kobieta, wbrew temu, co podejrzewał cytowany powyżej mężczyzna, nie ma pretensji o to, że fotografia kłamie, ale o to, że mówi prawdę. Jak bowiem przyznał jeden starszy mężczyzna: „Lubię być fotografowany. Irytuję się, jak u fotografa źle wyjdę. Rolą fotografa jest, żeby osoba wyszła lepiej niż w rzeczywistości” [PAN, podkr. – P.K]. Co ciekawe, osoby, które nie miały nic przeciwko byciu fotografowanymi przypuszczały, że przekonanie o własnej niefotogeniczności to domena raczej kobiet. Jednak w przebadanej przeze mnie grupie dało się zaobserwować odwrotną zależność – niechęć do bycia fotografowanymi wyraziło pięciu mężczyzn i dwie kobiety. Z drugiej jednak strony ani jeden mężczyzna nie wspominał o chowaniu lub wyrzucaniu/niszczeniu zdjęć, na których by nieładnie wyszli, do takich praktyk przyznało się natomiast aż sześć kobiet! Nie dziwi w tym kontekście odpowiedź jednej z kobiet na pytanie o różnice między fotografią czarno-białą a kolorową: „W kolorowych więcej defektów widać, jeśli chodzi o urodę” [SZA].
4.2. Integracja
Bourdieu zatytułował jeden ze swoich rozdziałów w Photography. A Middle-brow Art [32]: „Praktyka fotograficzna jako wskaźnik i instrument integracji”.
Obraz fotograficzny – pisze – [...] spełnia funkcje, które istniały przed jego pojawieniem się, mianowicie uświęcanie i unieśmiertelnianie ważnej przestrzeni życia zbiorowego [...]. Jeśli zaakceptujemy za Durkheimem, że funkcją świętowania jest rewitalizacja i rekreacja grupy, zrozumiemy, dlaczego jest z nią związana fotografia, jako że dostarcza ona środków do uświęcenia tych szczytowych momentów życia społecznego, w których grupa uroczyście potwierdza swoją jedność (Magala 2000: 20-21).
Często oglądane fotografie rodzinne umacniają w nas poczucie, że jedną z najważniejszych czy nawet najważniejszą rolą, jaką odgrywamy, jest rola członka rodziny. Co więcej, pouczają nas na temat, jak ta rola powinna wyglądać. Patricia Holland w swojej książce Family Snaps: The Meanings of Domestic Photography dochodzi do wniosku, że wymuszone uśmiechy na fotografiach rodzinnych powodują w nas przekonanie, że rodzina jest źródłem szczęśliwego i satysfakcjonującego życia „tak samo, jak spokojna godność wcześniejszych fotografii podkreślała formalność więzów rodzinnych” (za: Williams 1997).
Julia Hirsch jest autorką książki Family Photography. Content, Meaning and Effect (1981). Pisze w niej:
idąc do formalnego fotografa ugładzamy fryzurę, do zdjęcia „znienacka” lekko je rozluźniamy. Fotograf formalny mówi: „proszę się wyprostować”, nieformalny powie: „zrelaksuj się”. Fotografia formalna jest statyczna, a fotografia „pstrykana” dramatyczna. A jednak, pomimo tych różnic, fotografia formalna i nieformalna podzielają tę samą historię i te same fundamentalne wizerunki. Tą historią jest obrazkowa historia rodziny, a wizerunkami są trzy starożytne metafory samej rodziny (Hirsch 1981: 15).
Hirsch wymienia trzy takie metafory i przypisuje im odpowiednie zdjęcia:
Autorka Family Photography czyni jeszcze jedną ciekawą obserwację. Na przykładzie zdjęć weselnych zauważa, że tak naprawdę nikogo nie obchodzi prawda: zdjęcia mogą być robione nawet na kilka dni przed ślubem (wiem z rozmów z fotografami, że praktyka ta nie jest obca i Polakom), a na fotografii grupowej bardzo często zdarza się, że rozwiedzeni rodzice zostawiają swoich nowych partnerów i stają do zdjęcia prezentując pożądany porządek (Hirsch 1981: 62). Roch Sulima pisze o tym, że w ramach fotografii chłopskiej zdarzały się „przykłady wkomponowywania w zdjęcia pogrzebowe wizerunków nieobecnych na nich osób; osób, których norma społeczna nakazywała nieodwołalnie widzieć na tych zdjęciach” (Sulima 1992: 122). Gdy fotografia spełnia swoje funkcje społeczne, kłamstwo jest jej wybaczane.
Oglądana fotografia wymusza na oglądających myśl: „byliśmy/jesteśmy razem”. Dotyczy to nie tylko, ale głównie, fotografii rodzinnej. Szczególnie dla starszych członków rodziny wspólne oglądanie fotografii (nowym zwyczajem jest oglądanie rodzinnych nagrań video) ma podtrzymywać więzi – przypominać, że zawsze byli rodziną, i skłaniać do snucia przypominających o tym historii rodzinnych. Znaczenie fotografii dla życia rodzinnego dostrzega Susan Sontag:
Poprzez fotografie każda rodzina stwarza kronikę pisaną portretami – przenośną walizeczkę obrazków, które zaświadczają o wspólnym życiu. Nie ma tu znaczenia, jakie sytuacje utrwalamy [34], ważne, że zdjęcia w ogóle się wykonuje i z pietyzmem przechowuje. [...] Te mityczne ślady, fotografie, zapewniają symboliczną obecność rozproszonych krewniaków. Album zdjęć rodzinnych zazwyczaj dotyczy rodziny w szerszy sensie – a często jest jedynym jej śladem (Sontag 1986: 13).
Pokazywanie zdjęć połączone z opowiadaniem o nich pełni także funkcję inicjacyjno-socjalizacyjną – za ich pomocą wprowadza się nowego członka do grupy i uczy go zależności w niej panujących, przekazuje mu się jej historię. Pokazuje się jej członków i opowiada o nich. Opowieści te mogą być początkiem opowieści o tradycjach, szczególnych wartościach panujących w rodzinie czy animozjach między jej członkami.
Więzi rodzinne utrzymywane są także przez wysyłanie zdjęć. Za ich pomocą nowi członkowie rodziny (dzieci, narzeczeni i narzeczone) są przedstawiani tym, którzy nie mogli ich poznać osobiście. „Tak jak listy, a nawet lepiej od nich – pisze Bourdieu – fotografia ma swoją rolę w ciągłym uaktualnianiu wymiany informacji rodzinnych; tak więc poweselne wysyłanie fotografii generalnie produkuje wzrost w wymianie listów”. Wysyłanie zdjęć odgrywa w takim razie taką samą rolę, co zabieranie przez matkę dzieci do swojego „starego miejsca zamieszkania” w celu „przedstawienia ich dalszej, nadal mieszkającej tam rodzinie” (Bourdieu 1990a: 22).
Poza przedstawianiem nowych członków, wysyłanie zdjęć może pełnić funkcję informowania o ważnych wydarzeniach w życiu rodziny oraz stanowić substytut uczestnictwa w ceremoniale. Znaczenie to ma głównie dla rodzin rozrzuconych na tak dużym terytorium, że nie każdy ich członek może się stawić na pogrzeb czy wesele, traktujących jednak utrzymywanie więzi rodzinnych z dużą powagą (por.: Ruby 1995: 161; Sulima 1992: 122).
Kiedy pytałem, komu moi rozmówcy pokazują swoje zdjęcia, prawie wszyscy opowiadali o pokazywaniu zdjęć przy okazji przyjmowania rodziny bądź znajomych, część osób stwierdzała zaś krótko, że zdjęć nie pokazuje obcym. Jedna para [MZA] powiedziała, że pewnym osobom pokazuje się tylko konkretne, wybrane na daną okazję zdjęcia. Jako przykład podano domową wizytę szefa. Pokazano mu tylko te zdjęcia, które dotyczyły poruszanego w rozmowie tematu. Od innego rozmówcy [PDR] usłyszałem, że „kolesiowi z pracy” nie chciał pokazać zdjęcia żony w stroju kąpielowym. Kolejna para [STM] mówiła o tym, że tylko rodzinie pokazuje się zdjęcia z historii rodziny, bo innych by to nie interesowało. Jeszcze ktoś inny mówi: „staramy się nie katować” [MZA]. Sądzi on, że oglądanie bezsensownych (bo mamy za małą wiedzę kontekstową, by odczytać ich sens) zdjęć bywa przykrym obowiązkiem towarzyskim.
Ci, którzy oglądają nasze zdjęcia są przez nas hierarchizowani i mają dostęp tylko do pewnej ich części. Najdostępniejsze są zdjęcia wystawione na widok publiczny (informujące głównie o pełnionych przez nas funkcjach zawodowych, czasami o sukcesach w życiu pozazawodowym), np. na biurku czy na tablicy na ścianie w pracy. Następnie znajdują się zdjęcia widoczne w części mieszkania, w której przyjmujemy gości – na korytarzu czy w pokoju gościnnym, powieszone na ścianie, postawione na kominku czy telewizorze (tu przeważają zdjęcia rodzinne, szczególnie grupowe i zdjęcia małych dzieci) [35]. Jeszcze większym zaufaniem należy się cieszyć, by zobaczyć zdjęcia wystawione w sypialni czy ułożone w albumie. Najintymniejsze i oglądane często jedynie w ramach rodziny nuklearnej są zdjęcia, które nie zostały wybrane do albumu ani do wsadzenia w ramkę, często trzymane w kopertach lub pudełkach po butach. Są to bowiem zdjęcia, które w niezadowalający sposób zaświadczały o szczęśliwym życiu swych właścicieli, a czasami nawet mu zaprzeczały. W przypadku, kiedy swoje zdjęcia zdecydujemy się jednak komuś pokazać, już sam ten fakt jest dla niego komunikatem świadczącym o naszym zaufaniu, a przez to może wymagać wzajemności.
Fotografie mogą też służyć zawiązywaniu lżejszych kontaktów – skracają bowiem drogę do wzajemnego poznania. Typowym przykładem takiego zdarzenia jest pokazywanie zdjęć noszonych w portfelu towarzyszom podróży. Wziąwszy pod uwagę znaczenie przypisywane oglądaniu zdjęć, samo ich pokazanie jest sygnałem świadczącym o chęci nawiązania bliższego kontaktu. Nie musi to więc stać w sprzeczności z deklaracjami moich rozmówców twierdzących, że zdjęć nie pokazuje się obcym. Pokazując zdjęcia „obcym”, zamieniamy ich w „swoich”. Zamiana ta dokonuje się, oczywiście, tylko do pewnego stopnia, gdyż nowo poznanym znajomym pokażemy tylko te zdjęcia, które zdecydujemy się nosić w portfelu, zdjęcia, które, jak się może wydawać, bez naszego komentarza nic nikomu na nasz temat nie mówią.
4.3. Magia
Kojarzenie fotografii z magią jest prawie oczywiste i często przywoływane. Magiczny, według osób używających tego określenia, jest szczególnie moment wywoływania zdjęcia (to raczej nie przypadek, że w języku polskim „wywoływać” można i duchy [36]), on jednak współczesnych pstrykaczy przeważnie nie dotyczy (niektórzy z nich pamiętają ciemnie z lat młodości, obecnie jednak korzystają z usług profesjonalistów). Chciałbym się w tym miejscu zastanowić, czy mówienie o zabiegach lub myśleniu magicznym w przypadku fotografii okazjonalnej jest czymś więcej niż tylko efektowną metaforą.
Za działanie magiczne chciałbym uznać działania symboliczne mające na celu wywołanie skutków w świecie fizycznym, a za myślenie magiczne myślenie zakładające skuteczność takich działań. „Kulturze nowożytnej – pisze Michał Buchowski – właściwe jest ścisłe rozróżnienie porządku empirycznego i symbolicznego. Magię zaś [...] postrzegać można jako formę świadomości, której aspekty materialny i symboliczny są ze sobą integralnie sprzężone” (Buchowski 1999: 154).
Jak stwierdza André Bazin, geneza obrazu fotograficznego zmusza nas do wiary w istnienie tego, co przedstawia, a w konsekwencji, do traktowania go już nie jako kopii obiektu, ale nowego obiektu („istnienie obiektu fotograficznego ma w sobie coś z istnienia modela, tak jak odcisk palca – z palca”) (Bazin 1977: 2).
Czy jednak z tego łączenia, czy też nawet do pewnego stopnia utożsamiania przedstawianego z przedstawianym wynikają jakiekolwiek działania ludzkie? Patrząc na to z perspektywy klasycznego podziału Jamesa George’a Frazera (1962: 38-68), fotografia jest wręcz predestynowana do magicznych użytków – jej „sympatyczność” wyraża się bowiem zarówno w styczności, jak i podobieństwie. Do tego zaś można dodać, że ma ona przedstawiać sfotografowaną osobę – styczność ani podobieństwo nie są dziełem przypadku.
Sprawia to, że fotografię do swoich zabiegów wykorzystują „zawodowi czarodzieje” – energoterapeuci, radiesteci, różdżkarze, wróżki, specjaliści od psychotroniki i parapsychologii (por.: Szporko 1997: 137-138; Zybertowicz 1997). Zwykli ludzie nie przekłuwają jednak zdjęć znienawidzonych osób szpilkami, nie twierdzą także, że potrafią cokolwiek lub kogokolwiek odnaleźć dzięki aurze emanującej z fotografii. Dwie praktyki fotografii okazjonalnej nasuwają jednak silne skojarzenia z zabiegami czy myśleniem typu magicznego. Chodzi mi tu z jednej strony o stosunek do zdjęć osób bliskich, zwłaszcza do zdjęć noszonych w portfelach, z drugiej zaś o niszczenie zdjęć osób nie lubianych bądź nienawidzonych.
[29] Na podstawie moich badań trudno cokolwiek na ten temat stwierdzić. Symptomatyczne jest jednak to, że poza siedmioma osobami żyjącymi samotnie, zdjęcia robili:
- w sześciu wypadkach wszyscy członkowie rodziny (w jednym z nich żona i córka, a w innym dzieci robiły zdjęcia tylko kompaktem, a mąż/ojciec obsługiwał lustrzankę);
- w pięciu wypadkach tylko mężczyźni (czterokrotnie ojciec i syn(owie), raz tylko ojciec; trzykrotnie chodziło o używanie Zenita);
- dwukrotnie tylko kobiety (córki – dwukrotnie obsługiwały kompakty).
Aczkolwiek liczba wywiadów jest mała, w połączeniu z sugestiami zawartymi w literaturze, można zaryzykować hipotezę, że pojawienie się na rynku polskim kompaktów wyzwoliło fotografię od związku z techniką, matematyką i majsterkowaniem i otworzyło drogę do niej kobietom i dzieciom. Tam jednak, gdzie w użyciu pozostają lustrzanki manualne (w Polsce głównie Zenity), fotografia pozostaje domeną mężczyzn. Jeśli chodzi o podział ról przy edycji zdjęć, uzyskałem tylko jedną wypowiedź [w odpowiedzi na pytanie o to, kto robi zdjęcia): „Teraz dzieciaki, do tej pory mąż. Ja się zajmuję segregacją: układam w albumach, piszę z tyłu” [KZA]. Wspaniale wpisuje się to w rozważania teoretyczne, empiria nie dostarczyła mi jednak więcej tego typu informacji. Ostatnim ciekawym zagadnieniem jest tu zamawianie zdjęć u fotografa. Z jednej strony zaliczyłem je wcześniej do robienia zdjęć, z drugiej zaś nie ma ono nic wspólnego z majsterkowaniem czy dyrygowaniem rodziną, które mogłyby do niego skłaniać mężczyzn. Jay Ruby sugeruje, że za tą czynnością stoją kobiety – strażniczki domowego ogniska (1995: 163-164). Ani rozmowy ze zwykłymi ludźmi, ani z fotografami nie wskazywały tu jednak na żadne różnice między płciami. Fotografa zamawia osoba odpowiedzialna za uroczystość, na przykład na pogrzebie najstarsze dziecko zmarłego. Fotografowie zauważyli jednak, że zdjęcia ślubne zamawiane są albo przez młodą parę, albo przez młodych z jedną z matek, czy wręcz tylko przez nią. Nie wspominali o ojcach zamawiających fotografa na ślub.
[30] Takie podejście przyjmuje na przykład S. Gardner (1990). Opierając się na analizie 20 albumów rodzinnych sprawdza, jak zmienia się w czasie wyznaczanie przez rodzinę jej granic geograficznych i społecznych. Zaczyna od podziału rozwoju rodziny na cztery stadia: 1) przedrodzicielskie (małżeństwo, brak dzieci), 2) przedszkolne (najstarsze dziecko poniżej sześciu lat), 3) szkolne (najstarsze dziecko w wieku 6-18 lat) i 4) poszkolne (najstarsze dziecko powyżej 18 lat). Następnie wyznaczono kategorie zdjęć według tego, jakich krewnych przedstawiały: 1) jakiegokolwiek krewnego, 2) rodziców lub dzieci męża lub żony, 3) dalszych krewnych, 4) krewnych męża, 5) krewnych żony. Kolejny podział dotyczył zdjęć przyjaciół: 1) jakikolwiek przyjaciel rodziny, 2) wspólni przyjaciele pary, 3) przyjaciele męża, 4) przyjaciele żony, 5) przyjaciele dzieci lub dziecka. Na koniec podzielono zdjęcia na zrobione lokalnie i nielokalnie (granicą był promień 20 mil od miejsca zamieszkania). Dokonana wspólnie z członkami rodziny analiza zdjęć doprowadziła do następujących wniosków: 1) w pierwszej fazie rozwoju rodziny fotografuje się ona jako system otwarty społecznie i geograficznie, 2) pojawienie się dzieci przynosi wzrost liczby zdjęć z krewnymi kosztem zdjęć z przyjaciółmi; dramatycznie wzrasta liczba zdjęć lokalnych, 3) w okresie szkolnym nieco zmniejsza się duża przewaga zdjęć lokalnych, wyrównuje się też proporcja zdjęć przyjaciół i krewnych, 4) kiedy najstarsze dziecko dorasta, wśród zdjęć rodziny dominują te z krewnymi (krewni żony występują na nich ponadczterokrotnie częściej niż krewni męża), wzrasta też proporcjonalnie liczba zdjęć z przyjaciółmi męża i dzieci oraz liczba zdjęć nielokalnych. Generalnymi wnioskami było zaś to, że na to, czy rodzina prezentuje się jako względnie otwarty czy zamknięty system wpływa głównie obecność dzieci oraz to, że geograficzne granice rodziny ulegają w czasie zmianom większym niż jej granice społeczne.
[31] Na marginesie tej myśli warto zauważyć, że nie tylko „uzbrojone oko socjologa” jest w stanie zdobywać w ten sposób informacje. Z jednej strony bowiem mamy olbrzymi materiał zdjęciowy, do którego mogliby podejść np. historycy społeczni. Zapytany przeze mnie o stosunek historyków do fotografii (z naciskiem na fotografię „plebejską”) Krzysztof Pomian stwierdził, że materiał ten pozostaje, niestety, w olbrzymiej mierze niewykorzystany. Zdjęcia służą historykom często jako ilustracja, rzadziej jednak jako źródło informacji (chyba że jest to informacja na temat ubioru czy wyglądu ulic). Od czasu do czasu historycy urządzają jednak wystawy zdjęć wykonanych przez zwykłych ludzi, w ten sposób próbując odkryć prawdę o życiu w powojennych Włoszech, społecznościach żydowskich, wizerunku przedwojennego inteligenta czy odpowiedzialności armii niemieckiej za zbrodnie z czasu II wojny światowej [rozmowa na UMK z dnia 8 IV 2003]. Z drugiej strony informacje takie odczytują na co dzień zwykli konsumenci fotografii, o tym jednak opowiada tekst główny.
[32] Książka ta jest w rzeczywistości jedynie połowicznie jego i raczej należałoby ją nazwać książką pod jego redakcją. Nie wiedzieć czemu, tak się jednak nie dzieje i przeważnie jest ona cytowana i omawiana jako jego autorskie dzieło.
[33] Są to przykłady podane przez autorkę w odniesieniu do świata protestanckiego. Na gruncie polskim konfirmację zastąpiłaby pierwsza komunia i chrzest, dodatkowo doszłyby też zdjęcia pogrzebowe.
[34] Tak i nie – fotografujemy komunię, chrzciny, ślub, imieniny, a nie obieranie ziemniaków. Z drugiej strony nie ma znaczenia, czy rodzina na zdjęciu siedzi za stołem wigilijnym, czy wielkanocnym w tym czy w zeszłym roku (przyp. P.K.).
[35] Spotkałem się z trzema przypadkami młodych kobiet, które nie mając jeszcze swoich dzieci, na honorowym miejscu w swoim pokoju trzymały zdjęcia siostrzeńców lub dziecka znajomych. W pewnym sensie pokazują one, że fotografia spełnia funkcje rodzinne nawet tam, gdzie rodziny de facto nie ma.
[36] Na „magiczność” języka zwraca uwagę Stefan Wojnecki, wymieniając następujące słowa i wyrażenia: „zdjęcie”, „zdejmowanie”, „przyjęcie”, „wycinek”, „strzelać”, „łowić”, „klatka filmowa”, „wywołanie” (1999: 10).
|