Ikonosfera nr 3, 2011

(spis treści)
 

Ikonosfera nr 2, 2008

(spis treści)
 

Ikonosfera nr 1, 2006

(spis treści)


           

Wydawnictwo UMK 

      

 

 

 

DLACZEGO LUDZIE ROBIĄ ZDJĘCIA?

Piotr Kławsiuć

kaszubklawsiuc@wp.pl

 

 

 

Jako antropolog w mniejszym stopniu jestem zainteresowany krytyczną analizą „ważnych” zdjęć niż codziennym użyciem fotografii przez zwykłych ludzi. Parafrazując wiersz Bertolda Brechta, nie obchodzi mnie, który cesarz zbudował Wielki Mur. Chcę wiedzieć, gdzie poszli murarze w noc po ukończeniu budowy (Ruby 1981: 20).

 

Chyląc czoło nad powyższym porównaniem i hołdując zawartemu w nim credo, chciałbym pochylić się nad powodami, dla których zwykli ludzie sięgają po aparaty fotograficzne.

 

Myślę, że badając owo codzienne użycie fotografii, należy wziąć pod uwagę trzy elementy: fotografa, fotografowanie i zdjęcie. Większość piszących o fotografii koncentruje się na autorze i (bardziej lub mniej zamierzonym) produkcie jego działalności. W fotografii codziennej należy do tego pamiętać, że akt wykonywania zdjęcia jest co najmniej równie ważny, jak samo zdjęcie. Oznacza to, że będę chciał przedstawić rolę osoby fotografowanej i fotografującej, zwyczaje towarzyszące robieniu i oglądaniu zdjęć, a także interakcyjną i symboliczną wartość zarówno fotografii, jak i fotografowania. Głównym celem pracy jest natomiast próba odpowiedzi na następujące, czasami zazębiające się pytania:

 

  • czym dla masowego posiadacza aparatu fotograficznego jest fotografowanie (czy może lepiej: "pstrykanie zdjęć"), jakie spełnia ono funkcje i jakie stoją za nim motywacje?
  • jakie funkcje spełnia posiadanie i oglądanie zdjęć i w jakim celu wykonuje się te czynności?
  • jakie reguły rządzą fotografowaniem i wykorzystywaniem fotografii (np.: jaka jest rola osoby fotografującej, jaka osoby fotografowanej, jaka osoby oglądającej zdjęcia)?

 

 

1. Uwagi metodologiczne

 

Jako że celem moich badań było bardziej poznanie sposobów myślenia i zwyczajów badanych, niż ustalenie pewnych ścisłych reguł i zależności, a wiedza na temat fotografii okazjonalnej jest rozproszona i niepełna, lepsze w tym wypadku wydają się metody jakościowe. Za szczególnie odpowiednią technikę uznałem w tym wypadku wywiad kwestionariuszowy. Pewne tematy poruszane w trakcie badań (np. niszczenie zdjęć, fotografia pogrzebowa) uznane mogą być za intymne i do uzyskania wiedzy na ich temat niezbędne bywa zdobycie zaufania osoby badanej.

 

Przeprowadziłem dwadzieścia cztery wywiady: sześć z pracownikami lub właścicielami zakładów fotograficznych w Toruniu, osiemnaście z nieprofesjonalistami. Obydwie grupy były badane za pomocą odmiennych kwestionariuszy, trzem zawodowcom zadałem jednak dodatkowo pytania skierowane do „zwykłych ludzi”. Wywiady przeprowadzane były w mieszkaniach respondentów lub, w przypadku profesjonalistów, w ich miejscu pracy. Pytania do fotografów dotyczyły głównie ich obserwacji zachowań i upodobań klientów. Pytania do „pstrykaczy” podzielono na dwie części, poświęcone robieniu zdjęć i ich oglądaniu.

 

Respondentów starałem się dobierać w sposób przypadkowy. Wywiady ze „zwykłymi ludźmi” przeprowadzałem na trzech osiedlach mieszkaniowych Torunia (Rubinkowo I, Osiedle Młodych, Jakubskie Przedmieście – za każdym razem w blokach mieszkalnych) jesienią 2002 roku. Z racji wielu odmów udzielenia wywiadu przyjąłem zasadę pukania do każdych drzwi i przeprowadzania wywiadu z każdą chętną osobą. Dzięki temu trafiałem zarówno na studentów, jak i na emerytów czy młode małżeństwa. Wielokrotnie dochodziłem jednak do wniosku, że moje badania mogą być nieobiektywne z tego powodu, że osoby chętne do udzielenia wywiadu mogą być bardziej skłonne do autorefleksji, bardziej komunikatywne i lepiej wykształcone niż ogół ludzi robiących zdjęcia. Podejrzewam jednak, że w przypadku moich badań tego typu dobór próby ma więcej zalet niż wad. Niewielka liczba przepytanych osób i przypadkowość (choć nie losowość) próby odbierają moim badaniom walor reprezentatywności, nie on jednak był najważniejszy.

 

Na wszystkich etapach tej pracy korzystałem ze swoich doświadczeń fotoamatora. Jako taki wielokrotnie występowałem w roli „pstrykacza”, a „awansowawszy” na poziom amatora, byłem wykorzystywany do wykonywania zdjęć okazjonalnych. Towarzysząca wielu amatorom niechęć do spełniania obowiązków „fotografa rodzinnego” skłaniała mnie do łamania pewnych, przeważnie nieuświadamianych, a jedynie intuicyjnie przeczuwanych, reguł fotografii okazjonalnej. Kiedy, na przykład, robiłem zdjęcia, nie czekając aż pozujący się do niego przygotują, czy, proszony o „pstryknięcie fotki”, pytałem: „Po co?”, zdarzało mi się zmuszać uczestników zdarzenia do wyrażania tych zasad. Dzięki temu, do konstruowania badań podchodziłem uzbrojony w pewne intuicje. Intuicje te, wraz z prywatnymi doświadczeniami fotograficznymi, stanowią dla mnie czwarte (za literaturą na temat fotografii, wynikami badań niedotyczącymi bezpośrednio fotografii i badaniami własnymi) źródło wiedzy, podobnie jak pozostałe trzy, samodzielnie niewystarczające, pełniące jednak wobec nich funkcje kontrolne (i przez nie kontrolowane).

 

 

2. Fotografia okazjonalna

 

W relacji telewizyjnej z targów fotograficznych usłyszałem pewnego razu organizatora mówiącego: „Są tu wszyscy związani z fotografią – przemysł, handel, profesjonaliści i ci, dla których fotografia jest pasją”. W swojej pracy zajmować się będę tymi ludźmi, których wspomniany organizator pominął. Ludźmi, których z fotografią nie łączy ani zawód, ani pasja. Fotografię przez nich wykonywaną nazywam fotografią okazjonalną, a zdefiniować ją pragnę właśnie poprzez odróżnienie jej od fotografii profesjonalnej i amatorskiej.

 

Za profesjonalistów uznaję z jednej strony osoby uważające się za artystów, z drugiej zaś osoby czerpiące ze swojej działalności fotograficznej w miarę regularnie korzyści materialne. Należeliby więc do tej kategorii przede wszystkim właściciele i pracownicy zakładów fotograficznych, fotoreporterzy, fotografowie z agencji reklamowych i wydawniczych, fotografowie policyjni i inni. Czasami z powodu wewnętrznego przekonania o wartości swoich prac, czasami z powodu przypisania do instytucji, osoby te powiedzą o sobie: „Jestem fotografem” lub „Jestem fotografikiem”.

 

Amatorzy w znaczeniu użytym na potrzeby tej pracy to hobbiści i pasjonaci traktujący fotografię jako formę spędzania wolnego czasu. Typem idealnym fotoamatora jest osoba z lustrzanką fotografująca rzeczy, które wydają się jej ładne lub ciekawe, a często niedostrzegane przez zwykłych ludzi. Zwyczajowymi tematami fotografii amatorskiej są więc stare bramy i podwórka, jeziora o świcie, zachody słońca, pejzaże (zwłaszcza górskie), twarze starszych ludzi, powiększenia „robaczków”. Zdanie: „Robię zdjęcia, bo...” kończą następująco: „fotografia stanowi rejestrację obrazów widzialnych i niewidzialnych. Pozwala wyrazić nasze subiektywne myślenie w postaci wizualnej”, „Jestem 100-procentową amatorką, jeśli chodzi o robienie zdjęć. Dotychczas malowałam, również amatorsko, i wiem, że się podobało. Ale malarstwo to dla mnie tylko drobne hobby, a fotografia staje się powoli pasją”, „każde dobre zdjęcie jest dla mnie jak eksperyment naukowca. Przyprawia mnie o dreszczyk emocji. No i dlatego, że koniecznie chcę się tego nauczyć”, „bo zdjęcia są dla mnie formą zachowania wspomnień i uchwycenia przelotnej chwili”, „lubię pracować ze sprzętem i patrzeć, jak ta współpraca się rozwija. A do tego coś z tego zostanie na stare lata”.

 

Powyższe przykłady są wzięte ze strony internetowej (www.album.com.pl), na której każdy może zamieścić swoje zdjęcia i, jeśli tego chce, udostępnić je wszystkim internautom. Zdjęcia na tej stronie prezentowane przeważnie odpowiadają zdefiniowanym powyżej zdjęciom amatorskim, zdarzają się jednak wśród nich także zdjęcia z podróży do Egiptu czy z przyjęcia wydanego na cześć osoby odchodzącej na emeryturę („Pożegnanie z mundurem”), a wśród motywacji zdarzają się i takie: „uwielbiam uwieczniać ważne, śmieszne momenty z naszego życia”. Świadczy to o tym, że grupa fotoamatorów jest bardzo zróżnicowana, a jedna osoba czasami bywa artystą, a czasami fotografuje rodzinę za świątecznym stołem (teoretycznie role te nie muszą być rozłączne i można spełniać się jako artysta także fotografując to, co uznane za najbardziej typowe. Jak jednak zauważa Pierre Bourdieu (1990a: 40), świadomość fotografów amatorów w wielu przypadkach opiera się właśnie na sprzeciwie wobec fotografii okazjonalnej – jej zachowań, tematów, funkcji). Przeprowadzając wywiady spotykałem fotografów, którzy za młodu interesowali się fotografią i z tego okresu zostały im pewne umiejętności (wynikające choćby z braku kompaktów [aparatów automatycznych] i konieczności samodzielnego wywoływania zdjęć), obecnie jednak fotografię wykorzystują w typowo okazjonalnych celach.

 

Fotografią okazjonalną nie jest dla mnie hobby, a fotografia wykonywana poza pewną stałą rolą społeczną: fotoreportera, fotografika, fotografa. Co więcej, z perspektywy mojej pracy „podejrzany” (o to, że jest nie mieszczącym się w ramach tej pracy amatorem lub, jeszcze gorzej, profesjonalistą) jest każdy, kto fotografię traktuje jako coś ważniejszego od okazjonalnego „pstrykania” na przyjęciach rodzinnych czy wczasach. Przekładając na świat społeczny hierarchię techniczną, najbardziej interesuje mnie Kodak, mniej Zenit, prawie zaś wcale Leica [1]. Bardziej od fotografowania interesuje mnie „pstrykanie”, a więc i nie fotografowie, a „pstrykacze” [2].

 

Do tej pory pisałem, czym fotografia okazjonalna nie jest. W określeniu tego, czym jest, pomocny okaże mi się Roland Barthes. W Świetle obrazu wśród innych funkcji fotografii wymienia zaskakiwanie. Jest to funkcja fotografii profesjonalnej i amatorskiej, fotografia okazjonalna unika bowiem tego, co niespodziewane, beznamiętnie oddając się rutynie i normie. Podobnie jednak jak w eksperymencie przerywania, polegającym na zmuszeniu ludzi do określenia typowości poprzez postawienie ich przed zachowaniem nietypowym (Czyżewski 1984: 80-81), wyliczenie zaskoczeń, poprzez kontrast, może nam pomóc w uświadomieniu sobie tego, co jest „normalne”. Niespodzianki Barthesa, to: rzadkość przedmiotu zdjęcia, uchwycenie ruchu niedostępnego wzrokowi, niezwykły moment dziania się, zastosowanie sztuczek technicznych i odkrycie, czyli stworzenie lub uchwycenie sytuacji nieprawdopodobnych (Barthes 1995: 56-58). W opozycji do powyższego, zdjęcia okazjonalne to takie, które:

 

  • mają typowy i powtarzalny przedmiot,
  • dążą do podobieństwa z postrzeganiem oka,
  • wykonywane są przy ściśle określonych okazjach i w ściśle określony sposób.

 

„Zdjęcie zaskakuje, gdy nie wiemy po co zostało zrobione” (Barthes 1995: 59), więc zdjęcie okazjonalne to takie, o którym wiemy, po co zostało zrobione.

 

Typowym i powtarzalnym przedmiotem zdjęć okazjonalnych jest głównie rodzina i jej członkowie, w tym zwierzęta domowe. Pojęcie fotografii okazjonalnej pokrywałoby się więc z pojęciem fotografii rodzinnej czy domowej (family photography, home mode photography) w rozumieniu Richarda Chalfena. Pojmuje on ją, w szerokim sensie, jako

 

nieprofesjonalne, związane z czasem wolnym używanie aparatów fotograficznych w celu wykonania osobistych zdjęć jako część codziennego życia – zwykle skupione na rodzinie, bardzo często wokół domu, ale czasem i poza nim, jak podczas wakacji czy podróży. W ten sposób włączamy w nią zdjęcia pstrykane (snapshots), albumy rodzinne, slajdy, filmy i video domowe (Chalfen 2003).

 

W tej pracy z analizy wyłączone byłyby filmy i video domowe. Akcentowanie „wartości rodzinnych” fotografii okazjonalnej jest ważne, stwarza jednak zagrożenie niedostrzeżenia innych jej funkcji. „Pstrykaczy” znaleźć można także wśród osób samotnych (należy jednak dodać, że znacznie rzadziej niż wśród rodzin, szczególnie wśród rodzin posiadających dzieci – za Bourdieu 1990a: 30), a i członkowie rodziny, wykonując zdjęcia, czasami robią to nie dla grupy, a dla samych siebie. Do rodziny jako głównego tematu zdjęć okazjonalnych należy dodać znane widoki turystyczne, przyjaciół i symbole swojego sukcesu (samochód, dom, duże warzywa czy piękne kwiaty na swojej działce).

 

Najłatwiej w przypadku fotografii okazjonalnej można określić sytuacje, w których jest ona wykonywana. Są to momenty ważne dla rodziny lub dla jednostki, w których to momentach jednostka lub grupa potwierdza swój społeczny wizerunek. Mamy tu więc ceremonie rodzinno-religijne (chrzest, pierwsza komunia, ślub, pogrzeb), święta rodzinne (imieniny, urodziny, rocznice ślubu) oraz sytuacje wyjątkowe, takie jednak, które doczekały się swoich własnych reguł (wakacje, spotkanie z rzadko widzianymi przyjaciółmi, impreza pożegnalna w związku z odejściem na emeryturę itp.). Okazje te na ogół dają się łatwo umiejscowić w czasie, istnieje jednak jeden, w sumie drobny wyjątek. Bardzo często występującym rodzajem fotografii okazjonalnej jest fotografia małych dzieci i zwierząt domowych. Jest to wyjątek, gdyż poza chrztem i urodzinami trudno jest podać jakiś szczególny dzień czy społecznie sankcjonowaną chwilę nakazującą sfotografowanie dziecka czy zwierzęcia. W przypadku dziecka taka chwila rozciąga się na pierwsze kilka lat jego życia. Jeśli zaś chodzi o zwierzęta, to przyznaję, że ani w literaturze, ani we własnych wywiadach nie natknąłem się na nic, co by mogło wyjaśnić czy choćby opisać praktyki towarzyszące fotografowaniu zwierząt domowych [3]. Pozwalam więc sobie zaproponować opartą jedynie na własnej intuicji i nie rozwijaną później hipotezę, że zwierzęta na gruncie fotografii domowej traktowane są podobnie jak dzieci (oczywiście tylko przez tych fotografów, którzy psa czy kota traktują jak członka rodziny) i są fotografowane raczej podczas swojego dzieciństwa niż w późniejszych etapach swojego życia.

 

Fotografia okazjonalna unika fotografowania sytuacji nietypowych. Czasami więc inklinacje do łamania zasad dotyczących treści bądź formy zdradzają „amatorskość” czy profesjonalizm fotografa. Przeważnie jednak zdjęcia rejestrujące sytuacje nietypowe są traktowane i bez trudu rozpoznawane jako żart. Zdjęcie męża naprawiającego na wczasach zepsuty na trasie samochód, portrety z wykrzywionymi twarzami, zdjęcia pijanych znajomych na imprezie czy zdjęcia robione z zaskoczenia (np. w łazience) są możliwe tylko dlatego, że (i tylko wtedy, gdy) są żartami, czyli wywołującymi rozbawienie sytuacjami zaskoczenia wynikającymi ze złamania reguł.

 

 

3. Funkcje spełniane przez wykonywanie zdjęć

 

3.1. Komunikat i element roli

 

Fotografowanie okazjonalne przez wielu utożsamiane bywa z bezmyślnym i bezsensownym [4]. W tym rozdziale starał się będę wykazać, że jakkolwiek „pstrykaniu” zdjęć rzadko towarzyszy głębsza czy jakakolwiek refleksja, mamy tu do czynienia z aktywnością jak najbardziej „sensowną”. Na początek pragnę prześledzić sposoby, w jakie umiejętność odczytywania tych sensów pozwala użytkownikom fotografii komunikować się między sobą za jej pomocą. Z jednej strony omawiane tu będzie komunikowanie ważności fotografowanych osób, miejsc i okazji, z drugiej zaś informowanie o pełnionych rolach, a także wysyłanie komunikatów w przyszłość.

 

Jedną z podstawowych cech fotografii okazjonalnej jest jej silna schematyczność. Sformalizowana jest zarówno treść, jak i forma zdjęcia: można z dużym prawdopodobieństwem określić nie tylko kto lub co, ale także jak i kiedy będzie sfotografowany. To mocne sformalizowanie nie dopuszcza do umysłów „pstrykaczy” dylematów moralno-estetycznych, daje im także dodatkowe możliwości. Jeśli bowiem wszyscy mniej lub bardziej świadomie podzielamy reguły dotyczące tego, co (kiedy, gdzie, jak) jest, a co (kiedy, gdzie, jak) nie jest warte fotografowania, możemy tę wiedzę wykorzystywać do komunikowania się z innymi.

 

Według Pierre’a Bourdieu jedną z głównych funkcji fotografii okazjonalnej jest uświęcanie fotografowanej sytuacji. Fotografowanie, według niego, dodaje wartości sytuacji fotografowanej (Bourdieu 1990a: 20-21, 38-39). Sytuacja ta musi być jednak najpierw godna sfotografowania, uznana za „fotografowalną” (photographiable), gdyż, jak pisze: „Nic nie może być sfotografowane poza tym, co musi być sfotografowane” (Bourdieu 1990a: 24). Mamy tu więc do czynienia z ciągiem: ważne – sfotografowane – ważniejsze. Akt fotografowania łączy się z jednej strony z uznaniem przez fotografującego ważności i wyjątkowości sytuacji fotografowanej (bądź z komunikowaniem takiego uznania), z drugiej zaś wzmacnia w uczestnikach zdarzenia poczucie uczestnictwa w czymś ważnym (por. Musello 1979: 109).

 

Pierwszymi odbiorcami takiego komunikatu są osoby uczestniczące w fotografowanym wydarzeniu. Nie muszą to jednak być osoby znajdujące się na zdjęciu. Jeden z fotografów zapytany wprost o taką interpretację opowiedział mi, że tak właśnie tłumaczył sobie to, że czasami był zamawiany do robienia zdjęć na pogrzebach, następnie zaś nikt nie zgłaszał się po odbiór zdjęć. Obecność fotografa miałaby zaświadczać o tym, że rodzina potraktowała pogrzeb z należytą uwagą [5]. Podobnie zresztą interpretuje obecność zawodowych fotografów na ślubach Bourdieu. Twierdzi on, że nawet jeśli na ślubie znajdują się amatorzy, mogą jedynie duplikować funkcję profesjonalisty, lecz nigdy go nie zastąpią jako „osoby oficjalnej, której obecność sankcjonuje uroczystość rytuału”, podobnie jak i ich zdjęcia nie zastąpią zdjęć robionych parze młodych w studiu, której to praktyce poddają się nawet najbiedniejsi (Bourdieu 1990a: 20) [6].

 

Jakkolwiek nieodebranie zdjęć pogrzebowych można tłumaczyć chęcią uniknięcia powtórnego kontaktu z przykrą uroczystością, to można wymienić wiele innych sytuacji, w których obecność fotografa jest co najmniej równie ważna, co efekt jego pracy. Mam tu na myśli wszelkie wydarzenia publiczne, takie jak akademie szkolne, rocznice czy zjazdy absolwentów, by wymienić tylko te, które są udziałem zwykłego człowieka. „Wspólne zdjęcie” jest tu często bardzo ważnym punktem programu, czasami jedynym elementem, który się ostanie w pamięci uczestników spotkania. Nie fotografujemy się z kim popadnie, prosząc więc kogoś o pozowanie do zdjęcia, zaświadczamy, że jest on dla nas kimś wartym sfotografowania, czyli kimś ważnym. W myśl takiego myślenia, dziewczynki fotografujące się na koniec obozu letniego czy kolonii nie tylko chcą pamiętać o mile spędzonym czasie i nowo poznanej najlepszej przyjaciółce. Chcą także, a może przede wszystkim, wysłać komunikat: „robię zdjęcie, gdyż ta chwila i ta osoba są dla mnie ważne. Lubię je i chcę, by były częścią mojej pamięci”. Oczywiście trudno jest ocenić, czy dla wspomnianej dziewczynki ważniejsze jest wspomaganie pamięci, czy wysłanie komunikatu. Wątpliwości takie nie występują raczej w przypadku pary młodej, która fotografowi sugeruje, żeby częściej niż innych fotografował ciocię z Kanady, sponsorkę wesela (przykład podany przez jednego z profesjonalistów).

 

Wspólne zdjęcie może umacniać, a może i współtworzyć więzi społeczne. Dla uczestników spotkania może być uchwytnym socjogramem: od razu widać, kto kogo prosi do wspólnego zdjęcia (później, być może, kto kogo na zdjęciu obejmuje), kto jest proszony o jego wykonanie (a przez to pozostaje poza zdjęciem), ewentualnie, kto jest przy całym procesie całkowicie ignorowany. Bywa też, że dopiero (i jedynie) w momencie wykonania zdjęcia grupa jest fizycznie dostrzegana, zebrana w jednym miejscu, na dodatek zebrana jako grupa. Zaproszenie do takiej fotografii oznacza potwierdzenie przynależności do grupy (por. Musselo 1979: 107-109). Z drugiej strony, niepozowanie do wspólnego zdjęcia bywa wyraźnym zaznaczeniem swojej odrębności czy nawet niechęci wobec niej [7].

 

Wielu z moich respondentów mówiło o zdjęciach robionych podczas imprez towarzyskich [8], każdy wspominał o roli aparatu fotograficznego na wczasach. Można przypuszczać, że „pstrykanie zdjęć” zwiększa przyjemność odczuwaną w tych sytuacjach, zwłaszcza że wtedy robione są zdjęcia-żarty (robione znienacka, w nieoficjalnych sytuacjach i przedstawiające ludzi poza ich codziennymi rolami, a więc w sposób śmieszny). Takie pstrykanie na imprezach jest jednak nie tylko elementem dobrej zabawy, ale i komunikatem o niej zaświadczającym. Zaświadczenie to może być jednak podróbką. Wspólna fotografia z szefem na imprezie integracyjnej może więc być nieszczerym podlizywaniem się [9], podobnie jak wspólne zdjęcia polityków mogą być nieszczere w swych zapewnieniach o ich wzajemnej sympatii.

 

Mniej ważne z punktu widzenia antropologii, szalenie zaś ważne dla producentów aparatów fotograficznych są komunikaty wysyłane poprzez używanie danego typu aparatu fotograficznego. Wśród wielu zalet lustrzanek automatycznych, w prospektach reklamowych i pismach specjalistycznych wymienia się ich zdolność do zaznaczania/podwyższania statusu ich użytkownika. Średniej klasy aparat tego typu kosztuje ok. 1-2 tys. zł. Z przyczyn oczywistych nie każdego na nie stać. W wyniku badań przeprowadzonych we Francji w latach 60-tych ubiegłego wieku, Bourdieu stwierdził, że o ile wśród przemysłowców i rzemieślników „posiadanie aparatu” jest czasami ważniejsze od robienia zdjęć, to sytuacji takiej prawie nigdy nie obserwujemy wśród robotników. Gdy któryś z nich zdecyduje się na zakup droższego sprzętu, oznacza to, że jest zapaleńcem poważnie traktującym fotografię (Bourdieu 1990a: 33). Podejrzewam, że wnioski te zdezaktualizowały się nieco na Zachodzie (półprofesjonalne aparaty fotograficzne są tam stosunkowo tanie), mogą jednak mieć zastosowanie w przypadku naszego społeczeństwa, z tym jednak zastrzeżeniem, że wyższy byłby u nas próg zamożności, powyżej którego dobry aparat kupuje się głównie w celu uatrakcyjnienia swojego wizerunku.

 

O funkcjach pojmowania świata i pomnażania własnego kapitału społecznego poprzez fotografię turystyczną piszę w innych fragmentach pracy. W tym momencie chciałbym zwrócić uwagę na to, że aparat fotograficzny i fotografowanie są immanentnymi elementami roli turysty. W wielu miejscach wystarczy wręcz powiesić sobie na szyi aparat fotograficzny, by zostać uznanym za turystę. Z drugiej strony, turysta bez aparatu jest turystą „niepełnym” [10].

 

Podobne zjawisko zauważa Jay Ruby w świecie antropologów. Ubolewając, że przeważnie fotografia wykonana w terenie nie jest przez nich wykorzystywana ani do zbierania danych do analizy, ani do ilustrowania własnych pomysłów, stwierdza prześmiewczo, że jest ona raczej środkiem tworzenia i utrzymywania społecznej roli i identyfikacji ze wspólnotą antropologiczną, a aparat fotograficzny jest odznaką identyfikującą antropologa. „Robienie zdjęć – prowokuje Ruby – jest sposobem bycia antropologa, ale rzadko środkiem uprawiania antropologii” (Ruby 1976: 4).


                                                                                           

 1 2 3 4 >>

 

 

[1] Dla niewtajemniczonych: firma Kodak produkuje najbardziej znane kompakty – aparaty nie wymagające od posiadaczy prawie żadnej znajomości zasad optyki; lustrzankami (w tym Zenitami) bez takiej wiedzy trudno się posługiwać, a ich posiadaczami często są fotografowie-hobbyści; Leica zaś to bardzo wyszukany (i drogi) sprzęt dla osób traktujących fotografię jako ważną część swojego życia.

 

[2] Nie należy jednak z użycia tego słowa wyciągać wniosku o mojej niechęci do tego typu ludzi czy pogardzie dla ich podejścia do fotografii (taki stosunek do pstrykaczy nie jest jednak niczym dziwnym wśród profesjonalistów).

 

[3] Jedynym wyjątkiem jest praca Chalfena poświęcona japońskiemu zwyczajowi wykorzystywania zdjęć zwierząt domowych na ich cmentarzach (Chalfen 1996). Niewiele w niej jednak znajduje się informacji na temat praktyk fotograficznych towarzyszących zwierzętom za życia.

 

[4] Świadczą o tym choćby powszechnie stosowane określenia aparatów kompaktowych: „głuptak”, „aparat dla idiotów”.

 

[5] O nieco podobnej praktyce opowiadali byli funkcjonariusze SB odpowiedzialni za filmowanie i fotografowanie działaczy opozycji. Otóż zdarzało im się, że dostawali polecenie udania się na demonstrację z kamerą bez założonego filmu – ważne było jedynie wytworzenie w jej uczestnikach panoptycznego przekonania o byciu obserwowanym.(Wiedzę na ten temat mam z wyemitowanego na początku roku 2003 przez TVP filmu dokumentalnego poświęconego funkcjonariuszom SB odpowiedzialnym za filmowo-fotograficzną obserwację i dokumentację opozycji).

 

[6] Tu po raz kolejny mogę się odwołać do własnych doświadczeń. Przez bliską koleżankę zostałem poproszony o zrobienie zdjęć na ślubie jej siostry, której praktycznie nie znałem. Państwo młodzi chcieli w ten sposób uniknąć sztampy towarzyszącej zdjęciom profesjonalisty (nie chodziło o oszczędności). Mimo to nie byli w stanie uwolnić się od presji otoczenia (a może i od wewnętrznego przymusu), która wymogła na nich zrobienie zdjęć w studiu. Zdjęć „do wysyłania, dla cioć i babć”, jak się wyrazili.

 

[7] Nie piszę „jest”, gdyż niektóre osoby odmawiają bycia fotografowanymi niezależnie od kontekstu. Z drugiej strony uczestnicy zdarzenia mogą taką odmowę interpretować niezależnie od intencji odmawiającego i uznać go za osobę nietowarzyską lub niegrzeczną.

 

[8] Co znamienne w innym, obyczajowym lub językoznawczym kontekście: kilkakrotnie pojawiły się słowa „grill” i „grillowanie”.

 

[9] Podobna sytuacja może zachodzić także podczas wspólnego z szefem oglądania zdjęć, o którym opowiadała mi pewna para moich rozmówców. Oglądając z nim prywatne zdjęcia dawali mu znać, że uznają go za „swojego człowieka”, ufają mu i są z nim związani. W rzeczywistości sytuacja była sztuczna i niejako wymuszona przez szefa.

 

[10] Pisząc „niepełnym”, odnoszę się między innymi do swoich odczuć podczas wypraw turystycznych bez aparatu. Beloff Halla ujmuje to dosadniej: „niektórzy podróżnicy wznoszą się na wyższy poziom turyzmu i odmawiają zabrania ze sobą aparatu [...]. Wierzą, że [dzięki temu] nie mają granicy oddzielającej ich od otaczającego ich świata. Nie dystansują się [od niego]. Są częścią scenerii, naturalnie. W pewnym sensie, chcą nie być turystami. Turysta ma aparat – z definicji” (Halla 1985: 204).