Mniej wyrafinowanym, ale równie skutecznym sposobem przekazywania informacji jest umieszczenie na plakacie sceny (bądź scen) z filmu. Dzięki temu, oprócz wzbogacenia wiedzy na temat filmu i jego przynależności gatunkowej, plakat może wskazać swojemu odbiorcy, który moment ma szczególne znaczenie dla przebiegu fabuły. Konkretna scena może być przedstawiona za pomocą ilustracji, wkomponowanej i scalonej z pozostałymi elementami plakatu, tak jak w przypadku plakatów do filmów „W upalną noc” czy „Ben-Hur”, gdzie pod kolosalnym tytułem rozgrywa się wyścig rydwanów. Może też przybrać postać kadru z filmu. Takie rozwiązanie zastosowano w projektach do „Rain Mana”, „Ghandiego”, „Francuskiego łącznika” („The French Connection”) i „Rydwanów ognia”. Ostatni przykład jest nietypowy. Ukazuje scenę z filmu, a mimo to nie przekazuje nam prawie żadnych konkretnych informacji na temat fabuły. Jest on wyjątkowy pod wieloma względami, dlatego pozwolę sobie poświęcić mu chwilę uwagi.
Pusta plaża i biegnący w oddali brzegiem morza zawodnicy. Ich widok nie zdradza nam żadnych konkretów odnośnie do akcji i bohaterów filmu. W żaden widoczny na pierwszy rzut oka sposób nie łączy się też z tytułem, równie enigmatycznym jak reszta elementów plakatu. Jedynie wtopiony w tytuł znicz nasuwa skojarzenia z olimpiadą, co z kolei sugeruje związek z biegaczami. Jednak są to skojarzenia mgliste i niejednoznaczne. Taka prezentacja przestrzeni na plakacie jest niezrozumiała do momentu obejrzenia filmu. Może jednak przyciągać uwagę i intrygować swoją tajemniczością. Dlaczego po prostu nie pokazano bieżni na stadionie i zmagających się na niej sprinterów? Częściowa odpowiedź na to pytanie zawarta jest w haśle umieszczonym powyżej tytułu, które głosi, że jest to opowieść o dwóch mężczyznach, którzy biegają nie dla samego biegania, lecz by udowodnić coś światu. Ale to tylko kolejna zagadka. Mimo enigmatyczności trudno uznać ten projekt za mało udany. Odpowiada on doskonale charakterowi filmu, w którym sportowa oprawa stanowi w dużej mierze jedynie pretekst do rozważań na temat ludzkiej natury. Mamy tu więc rzadki przykład plakatu, w którym aspekt symboliczny dominuje nad marketingowym. Następuje tu pewnego rodzaju sprzężenie zwrotne. Z jednej strony film ukazuje prawdziwe znaczenie plakatu, z drugiej, afisz wskazuje przyszłemu widzowi, która scena ma dla filmu szczególne znaczenie. Tego typu zależność pomiędzy filmem a plakatem pojawia się często w przypadku kina ambitnego, choć i tutaj nie jest ona regułą. W kinie komercyjnym nie występuje jednak praktycznie wcale.

Powyższy przykład udowadnia, że można pokazać wiele, a mimo to nie zdradzić prawie niczego. Jednak na ogół, jeśli plakat ma za zadanie zaintrygować odbiorcę, skonstruowany jest zgodnie z zasadą: „mniej znaczy więcej”. Spójrzmy na plakat do „Milczenia owiec” („The Silence of the Lambs”). Jedna twarz, jeden owad – a wraz z nimi groza, strach i kilka innych nieprzyjemnych emocji. Równie intrygujący, choć wywołujący zgoła inne odczucia, jest plakat do „American Beauty". Tu również mamy do czynienia z minimalizmem, co wcale nie oznacza, że plakat ten jest ubogi w treść. Przedstawione na nim rekwizyty pełnią podobną – symboliczną – rolę jak plener ukazany na plakacie do „Rydwanów ognia”. Ludzkie (kobiece, młode, piękne) ciało i róża nabierają znaczenia dopiero w konfrontacji z fabułą. W dodatku plakat ten, tak samo jak film, ma podwójne dno. Nie każdy bowiem wie, że american beauty to również nazwa odmiany róży.
Zarówno zadanie informowania, jak i intrygowania (choć to rzadziej), plakatowy obraz współdzieli z tekstem. Jednak nawet gdy tytuł niewiele nam mówi, a poza nim jedynym elementem tekstowym na plakacie jest czołówka, na ogół nie mamy większych problemów z określeniem gatunku prezentowanego filmu. Dzieje się tak, ponieważ nauczeni jesteśmy rozpoznawać konwencje gatunkowe, które wywierają przemożny wpływ między innymi na scenografię. Western, musical, film wojenny czy historyczny – każdy z tych gatunków posługuje się charakterystycznym dla siebie zestawem scenerii, rekwizytów i kostiumów. Dzięki temu wystarczy jeden rzut oka na plakat, by zorientować się, że „Bez przebaczenia” („Unforgiven”) to western, a nie horror lub film sensacyjny.
Inaczej jest w przypadku filmów obyczajowych. Tutaj elementy scenografii nie podlegają tak mocno konwencji, jak we wcześniej wymienionych gatunkach. Umieszczanie ich na plakatach nie miałoby więc większego sensu, ponieważ nie niosłoby to ze sobą żadnego znaczącego komunikatu. Dlatego plakaty do tego typu obrazów zdecydowanie częściej skupiają się na postaciach niż na przedmiotach, czego dobrym przykładem są plakaty do „Czułych słówek” („Terms of Endearment”), „Za wszelką cenę” i „Sprawy Kramerów". Nawet w przypadku tak prostych w swojej formie projektów pozostaje jednak miejsce na ciekawe rozwiązania. Symboliczny wymiar plakatu do „Sprawy Kramerów" wyłania się z opozycji obrazu do tekstu. Zestawienie zdjęcia szczęśliwiej rodziny z tytułem tworzy dysonans, który nadaje obrazowi znaczenie odmienne od sugerowanego samym zdjęciem.

Postać
Kino jest medium zdecydowanie antropocentrycznym. Nic więc dziwnego, że spośród wszystkich omawianych tu plakatów tylko kilka nie ukazuje ludzkich sylwetek lub twarzy. Przedstawienie postaci może służyć kilku celom. Do najbardziej oczywistych należy ukazanie tytułowych bądź głównych bohaterów obrazu. Wyjątkowy pod tym względem jest plakat do „Amadeusza”, na którym pozornie nie widać samego Mozarta. Naszą uwagę przykuwa Komandor – demoniczna postać z opery „Don Giovanni”. Sens takiego przedstawienia uwidacznia się, podobnie jak w przypadku kilku omawianych już plakatów, w konfrontacji z fabułą filmu. Tytułowy bohater dzieła Miloša Formana występuje zresztą na plakacie. To jego sylwetka – jak boskie oko – tkwi w centrum promieni bijących z czoła Komandora.

Oczywiście sposób prezentacji bohaterów jest uzależniony od ich charakterystyk i perypetii, które spotykają ich w filmie. Jest to jednak indywidualna kwestia w przypadku każdego tytułu, nie będę się więc nią zajmował. Chcę natomiast zwrócić uwagę na różnicę pomiędzy pokazywaniem na plakacie postaci z filmu a prezentowaniem gwiazd, które w te postaci się wcielają. Mimo pozornej jedności te dwie kwestie nie są tożsame. Nie każdy film, nawet oskarowy, musi posiadać gwiazdorską obsadę. Poza tym, dowolność ukazywania bohaterów jest znacznie większa. Można przykładowo zarysować zaledwie ich sylwetki. Postać bohatera nie musi dominować na plakacie. Gwiazda, jeśli celem plakatu jest jej prezentacja, musi znajdować się na pierwszym planie, ponieważ rozpoznajemy ją po twarzy. Z daleka nawet George Clooney i Nicole Kidman wyglądają jak „normalni ludzie”. Na plakacie do „Ben-Hura” nazwisko Charltona Hestona wypisane jest dużą czcionką, ale obraz nie skupia się na gwieździe. Tytułowy bohater widoczny jest zaledwie jako mała postać w rydwanie. Nie jest nawet pewne, czy to właśnie zaprzęg Ben-Hura widzimy na pierwszym planie. Gdy zaś spojrzymy na plakat do „Gladiatora”, nie mamy żadnych wątpliwości, że przedstawia on Russella Crowe’a, który gra tytułową postać. Do prezentacji osób na plakacie powrócę jeszcze, omawiając przemiany tego medium w czasie.
W nawiązaniu do rozważań na temat elementów scenografii należy zauważyć, że osoby na plakatach są zazwyczaj ubrane. Kostium zaś, jak już pisałem, dostarczać może wszelkiego rodzaju informacji na temat filmu: współokreśla gatunek, czas i miejsce akcji, a także charakteryzuje bohaterów. Ale nawet gdy strój nie jest wyraźnie widoczny, same sylwetki mogą mówić coś o atmosferze reklamowanego filmu, jak w przypadku plakatu do „Garsoniery” („The Apartament”), na którym uśmiechnięci Jack Lemmon i Shirley MacLaine zdają się wymykać chyłkiem, starając się nie zwracać niczyjej uwagi, lub „Ben-Hura”, gdzie samo zestawienie maleńkich postaci z olbrzymim tytułem daje nam do zrozumienia, że mamy przed sobą plakat przedstawiający dzieło monumentalne. Mogą też informować o gatunku, tak jak tańczące postaci na plakacie do „West Side Story”.
Ostatnią, ale jednocześnie chyba najważniejszą cechą plakatowych postaci, jest ich zdolność do wyrażania emocji – tej esencji kina, bez której jego istnienie nie miałoby sensu. Czy będzie to widok rozentuzjazmowanego tłumu skontrastowany ze spokojem bijącym od „Ghandiego”, czy zdjęcie szczęśliwej rodziny kłócące się z tytułem „Sprawy Kramerów", czy wreszcie krzyk rozpaczy jednego z bohaterów „Miasta gniewu” („Crash”), to właśnie zawarty w tych obrazach ładunek emocjonalny trafia do nas bezpośrednio, omijając wszelkie bariery świadomości i racjonalności. Dzięki temu plakatowy komunikat może dotrzeć do odbiorcy błyskawicznie i głęboko zapaść w pamięć.

<<< 1 2 3 4 5 6 7 >>>
|