Na skłocie mieszkało jeszcze kilku innych młodych mężczyzn: Damian, Krzysiek, Darek i Zgred. Generalnie cały dzień pracowali, po pracy zaś wracali na skłot, dołączając do trwającej już imprezy.
Kiedy pracujący mieszkańcy skłotu mieli wolny dzień spędzali go w kamienicy, bardzo rzadko wychodzili do miasta, ograniczali swoją aktywność do zakupów w pobliskim sklepie. Jadali również na skłocie, jedzenie zwykle każdy przygotowywał sobie oddzielnie.

 | |  | Krzysiek i Darek biorą kąpiel |
Na zdjęciu poniżej Darek w kuchni. Próbowałam zarejestrować moment przygotowania posiłku, przez chwilę rozmawiałam z Darkiem, opowiadał mi o tym, że chciałby wrócić już do Polski, ale nie zarobił jeszcze wystarczającej ilości pieniędzy. Zapytałam: jaka suma by go zadowoliła? Darek: „tyle, żeby przeżyć w Polsce kilka miesięcy bez pracy”, zapytałam: co potem? Darek: „potem mógłbym znowu gdzieś wyjechać, to lepsze niż harówka w Polsce przez cały tydzień, pracujesz i nic z tego nie masz”. Zależało mi na tym, aby zdjęcie przedstawiało jedną z codziennych czynności, jednak za każdym razem, gdy brałam do ręki aparat, Darek natychmiast odwracał się plecami do kuchenki i zaczynał pozować, kiedy prosiłam, żeby zachowywał się naturalnie, Darek pytał: „czemu nie zrobisz mi normalnego zdjęcia?” Zgodnie z jego prośbą zrobiłam „normalne” zdjęcie. Ustawił się przed obiektywem, włożył ręce w kieszenie spodni, a na jego twarzy pojawił się „przyjemny” uśmiech. To zdjęcie jest zaskakujące, na pierwszym planie widać mężczyznę, który sprawia wrażenie zadowolonego z siebie, w tle zaś widoczna jest brudna, zaniedbana kuchnia, po prawej stronie puste półki, jakiś plakat ukrywający obdrapaną ścianę, stary telewizor znaleziony na ulicy. Mężczyzna nie uświadamia sobie tego, jego beztroski uśmiech kontrastuje z całą resztą. To zdjęcie jest dla mnie metaforą skłotu „pracujących”, ci ludzie, żyjąc w brudzie i beznadziei, nie dostrzegali tego. Życie było dla nich pijacką imprezą przerywaną koniecznością wyjścia do pracy. Nic poza zwykłym upiciem się, spaniem i jedzeniem nie zakłócało ich myśli. Nie mieli ochoty nawet wychodzić z tego śmierdzącego i zdewastowanego budynku. Jeśli już, to na piwko w okolicach skłotu, tak jak Darek.

Na tym zdjęciu znów widać „przyjemny” uśmiech, wzmocniony alkoholem, tak właśnie wyglądało życie na skłocie „pracujących”, obraz zadowolonych z siebie alkoholików, którzy nie mieli ochoty nic zmienić. Dla każdego z nich największą wartość stanowiły pieniądze, chociaż nie mieli ich nawet na wynajęcie normalnego mieszkania. Wciąż rozmawiali o tym, jak można je zdobyć, najlepiej robiąc jak najmniej. Te rozważania większość z nich doprowadzały do złodziejstwa, tak więc zamiast pracować woleli kraść lub handlować tym, co ukradli inni.
SKŁOT ARTYSTÓW – „Electron Libre chez Robert”
Zajmij się czymkolwiek,byleby ci to sprawiało radość (Henry Miller, Zwrotnik Raka)
W pierwszej dzielnicy Paryża, na rue de Rivoli, jednej z najbardziej eleganckich ulic miasta, znajduje się skłot, który zupełnie nie przypomina skłotu punków czy „pracujących”. Jego mieszkańcy to ludzie zajmujący się malarstwem, rzeźbą, fotografią, teatrem. Część z nich ukończyła wydziały sztuk pięknych; część jest zdania, że aby tworzyć nie są potrzebne żadne szkoły.

Oficjalne otwarcie skłotu na Rivoli nastąpiło pierwszego listopada 1999 roku za sprawą KGB (czyli Kalex, Gaspard i Bruno). Wraz z nimi pierwszymi mieszkańcami skłotu byli Bazilio i Suisse-Marocain. Każdy z nich mieszkał wcześniej na innym artystycznym skłocie (w poblizu muzeum Picassa), wiedzieli jednak, że nie będą mogli tam pozostać, ponieważ od jakiegoś czasu policja groziła im eksmisją. Zaczęli szukać nowego miejsca. Słyszeli o pustej od lat kamienicy na rue de Rivoli. Siedmiopiętrowy budynek należał do konsorcjum Crédit Lyonnais, jednak właściciele nie mieli pomysłu na zagospodarowanie pustostanu. Kamienica z roku na rok niszczała, pozostając schronieniem dla gołębi i bezdomnych.
Przed zajęciem budynku przez artystów próbowała tam zamieszkać grupa punków, lecz pustostan był w tak złym stanie, że wybrali sobie inne miejsce. Natomiast KGB (nazwa używana przez artystów, określająca pierwszą grupę skłotersów) nie zniechęciło się stanem budynku, zdawało sobie sprawę z jego doskonałego położenia.
KGB po opanowaniu kamienicy zgłosiło na policji jej zajęcie. Wszystko odbyło się zgodnie z procedurą postępowania w przypadku zajmowania pustostanu: przyjechała policja, spisano raport. Budynek, pusty od niemal dziesięciu lat, przejęli artyści. Na początek wyremontowali część pomieszczeń, potem zainstalowali prąd i gaz. Z czasem zaczęli wprowadzać się kolejni artyści. Ustanowiono reguły wspólnego życia i zasady funkcjonowania skłotu.
Na każdym piętrze powstawały pracownie, skłot otrzymał własną nazwę „Electron libre chez Robert”, całe przedsięwzięcie zostało pomyślane jako instalacja totalna: coś pomiędzy muzeum, galerią i domem pracy twórczej, gdzie każdy przechodzień może zobaczyć artystów przy pracy, porozmawiać z nimi, kupić ich dzieła.

 | Kilka z pomieszczeń mieszkalnych skłotu |  | |
|
Pierwszy raz zwiedziłam skłot w sierpniu 2001 roku. Byłam tam kilka razy, rozmawiałam z artystami, zaprzyjaźniłam się z kilkoma osobami. Gdy wróciłam po roku nie byłam pewna, czy ktokolwiek będzie mnie pamiętał.
Skłot jest otwarty od wtorku do niedzieli, przez sześć godzin dziennie od 13.30 do 19.30 i każdego dnia pełen jest zwiedzających. W soboty, gdy rue de Rivoli wypełniona jest ludzmi ogarniętymi szaleństwem zakupów, skłot odwiedza ponad dwieście osób. Wśród gości pojawiają się ludzie, tak jak ja zainteresowani nie tylko dziełami pracujących tam artystów, lecz również samą ideą skłotu-muzeum. Zdarzają się dziennikarze zainteresowani pisaniem o życiu w takich warunkach, ekipy telewizyjne, jak choćby BBC, studenci szkół filmowych szukający oryginalnego tematu na film dokumentalny. Nie wszyscy jednak dostają pozwolenie na wejście na skłot i poznanie panujących na nim zasad.
Kiedy przyjechałam do Paryża odkryłam, że skłot jest zamknięty. Kartka na drzwiach wyjaśniała, że wewnątrz trwa remont. Zadzwoniłam do Bernarda, artysty zajmującego się teatrem oraz performance. Pamiętał mnie, podał mi godzinę spotkania, czekał przed drzwiami budynku.
Każdy z artystów ma własne klucze do głównych drzwi, mieszkańcy mogą zapraszać gości. Jednak gdy któryś z gości chce zostać na dłużej, zapraszająca go osoba musi uzyskać zgodę wspólnoty.
Tego samego dnia Bernard rozmawiał z Kalexem, rzeźbiarzem mieszkającym na piątym piętrze, po krótkiej rozmowie zgodzili się bym została parę dni na rue de Rivoli. Mogłam spać na skłocie i brać udział w życiu wspólnoty. Pozwolono mi zamieszkać na drugim piętrze w byłej pracowni Radka, polskiego artysty, który tydzień przed moim przyjazdem został wyrzucony ze skłotu. Usunięto go, ponieważ nie respektował zasad wspólnoty, organizował imprezy w swoim atelier, zapraszał do swej pracowni gości, którzy za często pozostawali po zamknięciu skłotu.
Podczas mojego pobytu próbowałam poznać typowy dzień każdego z obecnych wówczas artystów. Interesowało mnie, dlaczego zdecydowali się żyć na skłocie. Chciałam wiedzieć, czy wybór tego miejsca jest świadomą decyzją wynikającą z chęci życia poza systemem powszechnie akceptowanych wartości. Starałam się rozmawiać z każdym, nie wszyscy jednak zgodzili się nawet na krótką rozmowę.

Jak wygląda typowy dzień na tym skłocie? Czy w miejscu, gdzie mieszka i tworzy ponad dwadzieścia osób, a kilka innych ma tam swoje pracownie, można mówić o typowym dniu? Okazało się, że tak. Mieszkańcy rue de Rivoli mają ponadto silne poczucie wspólnoty. Uważają, że skłot jest niezwykłym miejscem, gdzie artyści mogą realizować swoje plany twórcze, konfrontując się z innymi i oddziałując na siebie. Spotkają się z publicznością, która ma okazję poznania twórców i która może na bieżąco obserwować ich pracę oraz kupować ich dzieła.
Artyści z Rivoli dzielą się na tych, którzy mieszkają na skłocie, oraz na tych, którzy mają tam jedynie swoje pracownie. W trakcie rozmów z nimi odkryłam, że wielu spośród mieszkańców stać na to, aby wynająć mieszkanie, jednak ich wybór jest sprawą przekonań i wartości. Twórczość artystyczna w ramach skłotu to styl życia, sposób na odcięcie się od kultury popularnej; alternatywna droga dla tych, którzy nie chcą być identyfikowani z współczesnym społeczeństwem konsumpcyjnym.
Ci, którzy mieszkają na skłocie, zaczynają dzień zazwyczaj koło godziny dziesiątej. Po śniadaniu, pierwszym papierosie, kawie, krótkich rozmowach z innymi mieszkańcami zajmują się porządkowaniem skłotu przed otwarciem drzwi dla zwiedzających.
Każdy zajmuje się swoim piętrem i pracownią. Eksponowane są obrazy na sprzedaż. Do godziny trzynastej mieszkańcy skłotu mogą wziąć prysznic w łazience na szóstym lub trzecim piętrze. Po otwarciu skłotu, koło godziny trzynastej, dwie kuchnie znajdujące się jedna na czwartym druga na szóstym piętrze zostają zamknięte. Od chwili udostępnienia skłotu zwiedzającym na parterze przed wejściem zawsze stoją dwie osoby, które zachęcają gości do zwiedzania i sprzedają wykonane przez mieszkańców pocztówki. Dyżury przed drzwiami trwają dwie godziny – każdy ma swój stały dzień i godzinę, w trakcie których musi być obecny, jest to jeden z głównych obowiązków członków wspólnoty. Po południu skłot pełen jest ludzi. Artyści, którzy nie mieszkają w budynku, a mają tam swoje pracownie zjawiają się każdego dnia około południa i pozostają aż do zamknięcia. Od czasu do czasu po zamknięciu skłotu odbywają się zabrania, w trakcie których dyskutuje się o nowych projektach i o działalności skłotu.

 | Linda sprząta schody między piątym a szóstym piętrem |
|
W ciągu dnia większość artystów pozostaje na Rivoli i pracuje w swoich atelier. Obserwując ich przez kilka dni, nie miałam wątpliwości, że praca jest dla nich najważniejsza. Tworzą po kilkanaście godzin dziennie – gdy kończą jeden projekt, zaczynają drugi. Skupieni są na swoich obrazach, rzaźbach, instalacjach i dlatego nie przeszkadza im tłum przechodzący każdego dnia przez ich pracownie. Chętnie rozmawiają ze zwiedzającymi, odpowiadają setki razy na te same pytania, zapraszają gości do środka. Taka jest idea skłotu. Miejsce to, będąc hybrydą galerii i muzeum, ułatwiło artystom kontakty z władzami miasta, przez które zostali oficjalnie zaakceptowani, uzyskując pozwolenie na dalszą działalność.
„Electron libre” to miejsce, które tworzą niezwykli ludzie. Każda z poznanych tam osób zaintrygowała mnie bądź historią swojego życia, bądź poglądami czy po prostu swoją twórczością.
Na pierwszym piętrze mieszka, pochodząca z Argentyny, Pitu Bocanegra. Pitu w trakcie dwuletnich studiów rzeźby poznała Jamilę, która również tworzy w domu na Rivoli. Ojciec Jamili, argentyński rzeźbiarz, Fausto Maranon, zaproponował jej pracę w swoim atelier. Po kilku miesiącach Pitu wyjechała do Ekwadoru, gdzie przez trzy lata mieszkała na wyspie Muisne. W tym czasie Jamila wraz z przyjaciółmi zajęła się tańcem współczesnym. Pewnego dnia przyjechała do Pitu i zaproponowała jej wyjazd do Paryża. Obie dziewczyny pojawiły się na skłocie w lipcu 2001 roku. Podczas wakacji wielu artystów opuszcza skłot, poszukując nowych źródeł inspiracji. Dla Pitu to właśnie Paryż był egzotycznym miejscem, w którym postanowiła spędzić kilka miesięcy. Znalazła wolny pokój na pierwszym piętrze, dzieląc pracownie z Kalexem i Pascalem. W czasie mojego pobytu Pitu rekonstruowała historię życia zmarłej kobiety. Tak jak wielu innych mieszkańców skłotu, Pitu, spacerując ulicami Paryża, poszukiwała porzuconych przedmiotów, które mogłaby wykorzystać w pracy. Podczas jednej z czerwcowych nocy znalazła kilka kartonów wypełnionych przedmiotami należącymi, jak się później okazało, do starej, prawdopodobnie zmarłej kobiety. Zabrała je ze sobą i w kartonach odkryła ubrania i zdjęcia. Zainspirowana wyrzuconymi przez rodzinę zmarłej przedmiotami stworzyła historię jej życia, przywracając w obrazach i instalacjach pamięć jej istnienia.

 | Pitu przed jednym ze swoich obrazów |
|
Pitu, jak wspomniałam, poszukuje inspiracji na ulicach francuskiej metropolii, zbiera, jak sama to określa, „niechciane wspomnienia”, tworząc z nich własne historie. Wcześniej zajmowała się głównie rzeźbą w metalu, teraz maluje obrazy. Najlepsze opowieści wyłaniają się z nich w chwili, gdy znajduje na ulicy coś niezwykłego.
W trakcie rozmowy Pitu wyjaśniła mi, że praca jest dla niej najważniejsza, obok niej równie istotni są przyjaciele: „Ci ze skłotu, żyjąc poza systemem, znają życie ulicy, życie zwykłych ludzi. Potrafią o nim opowiadać – każdy na swój sposób, każdy inaczej”.
Na drugim piętrze znajduje się duży pokój z kominkiem przypominający rupieciarnię. Wypełniony jest tysiącem przedmiotów: można tam znaleźć stare książki z nadpalonymi stronami, podarte gazety sprzed lat, połamane meble, rozrzucone po wszystkich kątach kolorowe ubrania, zabawki, rzeźby, obrazy, fotografie, czyjeś listy, parasolki bez drutów i wiele innych przedziwnych, niepotrzebnych przedmiotów. Całość sprawia wrażenie śmietnika (jak zresztą wiele innych pomieszczeń skłotu), w rzeczywistości jest to jedna z najzabawniejszych atrakcji skłotu – Muzeum Igora Balut. Każdy kto znajdzie w muzeum przydatny mu przedmiot może go zabrać, zostawiając w zamian inną rzecz, tym samym staje się dożywotnim dyrektorem muzeum Igora Balut. Do sierpnia 2002 roku muzeum szczyciło się 867 dyrektorami – każdy z nich mógł odebrać certyfikat poświadczający nadanie dyrektorskich uprawnień i przywilejów. Cała ceremonia odbywała się w zasłużonych i pamiętających niejedną królewską koronację wnętrzach Muzeum Igora Balut, węgierskiego pisarza i członka partii antykomunistycznej, jak zwykło się o nim mówić. Nowy dożywotni dyrektor miał zaszczyt rozsiąść się na połamanym i nieczyszczonym od pamiętnej daty 1 listopada 1999 roku książęcym taborecie oraz wpisać się pobłogosławionym przez papieża ołówkiem do „ciężkiego” od znanych nazwisk zeszytu w linie.
Pomysłodawcą przedsięwzięcia jest Gaspard Delanoe, jedna z osobowości słynnego KGB. Gaspard, podobnie jak Pitu przywracająca wspomnienie zmarłej kobiety, wskrzesił inną postać. Czerpiąc inspirację z działań dadaistów, na patrona muzeum wybrał – na chybił trafił, postać ze starej węgierskiej książki telefonicznej. W muzeum nagromadzone są przedmioty znalezione na ulicy, są to tzw. ekskrementy miejskie, które artystom dają inspirację i filozoficzny dystans – po co tworzyć estetyczny produkt, gdy właśnie brzydota jest prawdziwa.
Muzeum Igora Balut stanowi rodzaj plastycznej kompozycji. Od początku istnienia zostało pomyślane jako totalna instalacja, w tworzeniu której biorą udział wszyscy odwiedzający to miejsce. Pomysłodawca instalacji Gaspard Delanoe jest jednocześnie „rzecznikiem prasowym” skłotu. Gaspard pracuje również jako dziennikarz, bywa że publikuje artykuły na temat domu przy Rivoli, tworząc tym samym w świadomości mieszkańców miasta obraz tego miejsca jako oryginalnej przestrzeni twórczej, skupiającej niezależnych artystów, których inspiracją jest ulica. Jest on również prezydentem stowarzyszenia założonego przez mieszkańców skłotu. Stowarzyszenie nosi nazwę „59 Rivoli” i ma na celu zachowanie skłotu jako miejsca, w którym artyści, pozostający poza obrębem oficjalnej kultury, mogą tworzyć, spotykać się ze swoją publicznością. Gaspard reprezentuje również wspólnotę przed władzami miejskimi. Działalność stowarzyszenia doprowadziła do legalizacji skłotu – władze Paryża w kwietniu 2002 roku wykupiły budynek, przekazując go stowarzyszeniu „59 Rivoli”. Dzięki temu mieszkańcom „Electron Libre” nie grozi usunięcie. Jest to wyjątkowa sytuacja, spośród paryskich skłotów, do których udało mi się dotrzeć, obecnie istnieje jedynie ten przy Rivoli.
Naprzeciwko Muzeum Igora Balut znajduje się pracownia Suisse-Marocain, podróżnika i „l’homme du parapluie”. Suisse-Marocain ukończył sztuki piękne w Karlsruhe, w Paryżu tworzy od kilku lat, a w domu przy Rivoli ma swoja pracownię od początku istnienia skłotu. Jego prawdziwe nazwisko to David Hardy, woli jednak posługiwać się pseudonimem. Pytany nieustannie o narodowość, mimo swojego niemieckiego paszportu, postanowił zostać w połowie Marokańczykiem, a w połowie Szwajcarem, podpisując obrazy jako Suisse-Marocain.
„Ponieważ w Paryżu ciągle pada” nie rozstaje się z parasolem, ma ich całą kolekcję, podobnie jak kapeluszy, czapek i eleganckich czarnych cylindrów. Jego motto życiowe zawiera się w zdaniu „la vie est belle”, zawsze pełen energii, właściwie nie odrywa się od pracy. Nie mieszka na skłocie, ma tam jedynie pracownię. Latem 2002 roku przyglądałam się jego pracy nad książką o podróżach i samolotach. Często tworzy na znalezionych kartach książek, gazet, na starych mapach. Rok wcześniej znalazł na ulicy wielką, starą książkę przychodów i rozchodów jakiejś nieznanej firmy. Na jej wypełnionych cyferkami stronach stworzył opowieść o samolotach – rozpoczął ją po jedenastym września 2001 roku. Książka zapomnianego księgowego to historia dziwnych samolotów stworzonych zazwyczaj metodą kolażu. Strony pełne są rysunków, doklejonych fragmentów innych prac, zużytych biletów metra, biletów autobusowych i przede wszystkim biletów lotniczych.

Jego dwie wielkie pasje to malarstwo i podróże. Brał udział w wystawach w wielu różnych krajach, jednocześnie każda wyprawa staje się inspiracją dla kolejnych projektów. Podczas naszej rozmowy kończył obraz inspirowany Madagaskarem, z którego niedawno powrócił. Pierwsze trzy miesiące 2002 roku spędził w Afryce, a dzień po naszej rozmowie wyjechał do Hiszpanii. Tworzy książki na temat każdej podróży, wypełnia je obrazkami egzotycznych miast, ludzi, pejzaży, nowych miejsc i zdarzeń. Jego obrazy to abstrakcje, w których za każdym razem dostrzega się wciąż nowe elementy. Wiele szczegółów ukrytych jest pod tym, co na pierwszy rzut oka wydaje się oczywiste. Jeden z ostatnich cykli obrazów, przygotowany na wystawę w Kalifornii (jesień 2002), składa się ze starych map. Pośród nieistniejących od dawna granic państw Suisse stworzył swój własny świat magicznych miejsc i dziwnych zwierząt.
Na drugim piętrze znajduje się również pracownia Marca Lavalou. Marc ma 38 lat, studiował psychiatrię na uniwersytecie Paris VII, obecnie cztery dni w tygodniu pracuje jako psychoanalityk, jednak każdą wolną chwilę poświęca malarstwu. Marc jest spokojny, uprzejmy i zamknięty w sobie, przyzwyczajony do słuchania innych. Nie chciał ze mną rozmawiać o swoich abstrakcyjnych płótnach, chętniej opowiadał o pracy psychoanalityka. Przyznał, że ma kilku ulubionych pacjentów, których życie przypomina abstrakcyjne malarstwo…
Skłot w przeciągu wielu miesięcy ulega transformacji – zmienia się wystrój wnętrz, kolor pomieszczeń, wystawiane obrazy, dekoracja fasady. Nie wszyscy artyści biorą w tym udział, część ogranicza się do pracy nad swoimi projektami. Podczas mojego pobytu poznałam 19-letnią Francuzkę Sarę. Sara nie ma swej stałej pracowni, choć tworzy na Rivoli od ponad roku – mieszka z rodzicami, studiuje w Paryżu malarstwo i każdą wolną chwilę spędza na skłocie. Spośród artystów Rivoli to ona poświęca najwięcej czasu na przekształcanie wystroju wnętrz, dla niej skłot jest stałą instalacją, która powinna być urozmaicana wciąż nowymi pomysłami. Sarę poznałam w łazience na drugim piętrze, zamalowała dawne obrazy i tworzyła nowe, wypełniając ściany od podłogi po sufit ekspresyjnymi kolorami.

W ciągu tygodnia Sara chodzi na zajęcia na wydziale sztuk pięknych. Na Rivoli może realizować najdziwniejsze pomysły i spotykać ludzi pochodzących z najróżniejszych zakątków świata. Zdaniem Sary mieszkańcy skłotu stanowią małą rodzinę, w której każdego dnia powstają nowe więzi. Najważniejszy jest szacunek dla każdego i respekt dla pracy wszystkich artystów. Bez tych wartości wspólnota nie mogłaby istnieć. Sara opowiadała mi o Paryżu jak o potężnym źródle inspiracji, gdzie na każdym kroku można odnaleźć rozmaite obiekty, które w jej pracy zyskują nowy charakter. Wystarczy przejść się ulicami miasta, by odnaleźć temat nowego obrazu, rzeźby lub instalacji.
|